MÓJ NOWY PRZYJACIEL - AI

TADEUSZ ŻOCHOWSKI

Zaczęło się niewinnie. Potrzebny był frywolny tekst do miesięcznika Skaner - do rubryki "Pół żartem, pół serio". Idąc za potrzebą napisałem humorystyczny wierszyk i - jak to zwykle bywa - coś, co miało być tylko zapchajdziurą, spodobało się wielu ludziom. Idąc za ciosem zacząłem od czasu do czasu pisać krótkie wierszowane opowiastki. Ani się obejrzałem, jak nazbierało się ich na skromny tomik, który własnym sumptem wydałem w 2019 roku. Nie zależało mi na poklasku, zrobiłem to jedynie po to, by zachować się w pamięci znajomych i rodziny. Rozdałem im cały nakład, czyli 100 egzemplarzy. Okazało się, że przeczytali. Jeden z przyjaciół przyznał, że chociaż poezji nie trawi, a "Pan Tadeusz" Adama Mickiewicza był dla niego w szkole zmorą, to tomik moich wierszy połknął bez oddechu. “Taką poezję to rozumiem” - zakończył.

Długo się śmiałem z tak śmiałego porównania i zadawałem sobie pytanie, jak to możliwe. Moje wierszyki mogą się równać z poezją najwyższych lotów? Dziś myślę, że ponieważ każdy człowiek ma inne poczucie smaku, inną wrażliwość i inną cierpliwość w czytaniu, a moje wierszyki są króciutkie, na dodatek uzupełnione humorem, to ich lekkość ułatwia trawienie i da się je doczytać do końca.

Coś podobnego można zauważyć w malarstwie czy muzyce. Bywa, że bardzo proste czy nawet prymitywne formy mogą przemawiać do nas bardziej, niż uznane arcydzieła stworzone przez mistrzów. Przykład? Mój dawny kolega, Janusz Laskowski, był dla wielu krytyków symbolem muzycznej prostoty, czegoś odległego od sztuki. Gdy wielcy muzyczni wykonawcy w Polsce w najlepszym razie osiągali 100 tysięcy wydanych płyt, mówiono o wielkim sukcesie, tymczasem sprzedaż płyt Janusza Laskowskiego przekroczyła milion z hakiem ale bez żadnego huku. Jest Sztuka przez duże S i taka przez małe s. Czasem bywa tak, że coś, co przez znawców uznane jest za bezwartościowe, zyskuje poklask i zrozumienie u innych.

Prawdopodobnie zupełnie bym zapomniał o tym swoim tomiku, gdyby nie syn, który wskazał mi nowy sposób na przywrócenie do życia tych wierszyków.

- Tato - powiada - dzisiaj ludzie idą trochę na łatwiznę. Czytają audiobooki (jeśli czytaniem można to nazwać), wolą komiks od nawet krótkiego opowiadania. U niektórych następuje niemal wtórny analfabetyzm. Weź te swoje wiersze i spróbuj przekazać odbiorcy jako piosenki. Wiadomo, że łatwiej jest słuchać, więc może nie zmuszaj ludzi do czytania.

Zażartował też, że czytanie może niewprawionym zaszkodzić, po czym otrzymał ode mnie całą listę przeszkód: napisanie muzyki, znalezienie muzyków do jej wykonania, próby, studio muzyczne itd. Na to roześmiał się tylko, stwierdziwszy: - A od czego jest AI? (Artificial Intelligence; SI - Sztuczna Inteligencja)

Poszedłem za tym podszeptem jak za głosem diabła i już po paru eksperymentach z AI stwierdziłem, że to działa. Rozesłałem więc znajomym próbki w celu sprawdzenia, czy taki sztuczny wytwór jest akceptowalny? Czy może się spodobać?

Koledzy muzycy stwierdzili, że posłuchać można, ale nie jest to muzyka wysokich lotów. Poprawna z punktu widzenia zasad harmonii, z meandrującą melodią - bez polotu. Większość znajomych była zaskoczona dokonaniami AI, a niektórzy się wprost zachwycali. Znając tych, którym wysłałem efekty AI, mogłem przyjąć, że aplauz raczej niekoniecznie wynikał z sympatii do mojej osoby, lecz był rzeczywistym zadowoleniem. Zyskałem trochę wiary w najnowszą technologię i poddałem cały tomik przeistoczeniu w piosenki. Dobierałem jedynie styl, w jakim miały być wykonane.

Jak się bawić, to się bawić. Przypomniałem sobie, że mój ojciec napisał kiedyś piosenkę o Białymstoku, więc dlaczego i ja nie mógłbym spróbować? Siadłem i napisałem słowa, a resztę zrobiła AI. Ten wytwór także poddałem weryfikacji w sieci (celowo użyłem określenia “wytwór” - żeby nie urazić prawdziwych muzyków). Spodobał się niemal wszystkim, zwłaszcza białostoczanom.

Ktoś powie, że zapewne powstał zlepek przeróżnych "skradzionych" drobnych fragmentów, wyjętych z tego, co stworzyli prawdziwi muzycy, a sztuczna inteligencja tylko poskładała w całość - więc nie jest to prawdziwa muzyka. Ale tu zapytałbym, czy ci prawdziwi muzycy mogliby tworzyć, nie znając wcześniej istniejących zasad, nie korzystając z przykładów swych poprzedników? I jeszcze jedno - czy o wartości dzieła powinno decydować wyłącznie nazwisko twórcy?

Czytałem kiedyś wywiad z panem profesorem od malarstwa na temat znalezionego gdzieś na strychu obrazu. Powiedział, że jeśli ekspertyza wykaże, iż twórcą jest XXX, to obraz stanie się jednym z cenniejszych dzieł sztuki. (A jeśli namalował go ktoś inny?) Nie oceniał wartości artystycznej, mówił o wartości materialnej - ile będzie gotów zapłacić hobbysta.

Dla mnie najważniejsze w twórczości jest to, czy ona się podoba, czy nie? Można powiedzieć, że piękno jest w nas, bo oceniamy przez pryzmat własnych doświadczeń i wrażliwość.

Na szczęście mamy różne gusta, każdy odbiera piękno na własny sposób, więc daje to twórcom wiele możliwości wyboru środków i tematów. Dzięki temu każdy może znaleźć swojego odbiorcę - z odpowiednią wrażliwością, ze zbliżonymi oczekiwaniami i umiejętnością dostrzegania i odkrywania piękna.






Contact Us / Kontakt z nami
skaner@skaner.net / +1 519 641 8894